Sporo czasu już minęło od naszego wyjazdu na urlop, parę razy podchodziłam do tematu aby Wam go opisać. Jednak ciągle coś się działo i nie miałam za specjalnie głowy aby się tym zająć. Pokornie się kajam i już wszyściutko opisuję.
Na tegoroczny urlop wybrałam miejsce, gdzie spędzałam większość swoich wakacji za dzieciaka, czyli jezioro Rumian przy miejscowości Rybno.
Od razu zaznaczę, że w planach nie miałam żadnych wycieczek do innych miejscowości w celu zwiedzania zabytków czy podziwiania architektury. Miałam tak dość miasta, jego zgiełku, budynków, tłumów i wszystkiego co się z nim wiązało, że pragnęłam wyjechać w głąb natury. Dlatego głównie chodziliśmy nad jezioro, po lasach i polach. Raptem raz pojechaliśmy całą ekipą do wujostwa na kawę i to w dniu wyjazdu do Warszawy. 😉
Moim celem na ten wyjazd było przebywanie z dala od miasta i się udało! 😀
Nasza baza noclegowa
Do urlopu przygotowywałam się dość długo i najwięcej czasu zajęło mi znalezienie odpowiedniego miejsca. Chciałam aby to był psiolubny domek z ogrodzonym ogródkiem. Nawet nie wiecie, jak trudno jest znaleźć takie lokum za rozsądną cenę! Ale mi się udało i jeszcze okazało się, że w miejscu, za którym tęskniłam. 🙂 Gdy dowiedziałam się, że termin który mnie interesował jest wolny od razu go zaklepałam i zaczęłam odliczać dni do wyjazdu. ^^
Domek, w którym tymczasowo zamieszkaliśmy jest drewniany (a zatem w chłodniejszym czasie średnio się opłaca tam jechać, a szkoda), piętrowy i z werandą. Na górze jest część sypialniana (ze względu na Freyę spałam z mapetami na kanapie na dole), a na dole znajduje się łazienka i salon z kuchnią. Weranda jest oświetlona co wykorzystałyśmy i kolację jadałyśmy na zewnątrz – magia! <3
Niestety, nie podrzucę Wam strony www ani żadnego ogłoszenia o tym domku, ponieważ dowiedziałam się o nim z poczty pantoflowej. 😛
Okolica
Rybno to rozległy teren z niskimi zabudowaniami, marketem, urzędem pocztowym, urzędem gminy i dostępem do dwóch jezior. Mnie najbardziej interesują tereny poza miastem, po których będąc dzieciakiem biegałam lub jeździłam na rowerze. W czasie naszych wakacji, w miasteczku nie byłam, jednak z opowieści wiem, że trochę się zmieniło.
Nasz domek był na wyciągnięcie ręki od jeziora (odległość od bramy do bardzo mini plaży przy jeziorze ok. 20 metrów), na pola (za ogrodzeniem posesji) i do lasu (rzut mokrym beretem).
Uwielbiam Mazury, te piękne, malownicze tereny, które same do Ciebie wołają o ich eksplorację. Tajemnicze zagajniki, nasłonecznione pola, mroczne lasy, magiczne jezioro, błękitne niebo – raj na Ziemi. <3
Nasze przygody
Na spacery po okolicy wypuszczaliśmy się w porach kiedy nie było za gorąco, czyli rano i wieczorem. O ile poranne wędrówki nie były zaopatrzone w dodatkowe przeżycia – tylko na jednym spacerze drogę przebiegła nam sarna. O tyle te wieczorne zawsze były pełne ciekawych zdarzeń. 🙂
Raz poszliśmy na spacer tak daleko, że połowę drogi powrotnej szliśmy w egipskich ciemnościach. I to wtedy na zaoranym polu wyskoczył nam zająć, którego ja nie zauważyłam (czy ktoś jest zaskoczony?), Freya też nie była świadoma jego obecności, natomiast Iggy prawie wyrwał mi rękę z tej radości. Aby bardziej nie stresować zwierzaka, odbiliśmy trochę w przeciwnym kierunku. Jak się potem okazało, pomogło nam to trochę szybciej wrócić do domku niż myślałam – zamiast iść na około do drogi gminnej i potem do drogi prowadzącej do domkowego osiedla, dotarliśmy od razu do drogi przy domkach. 😉
Przechodząc obok pola z gryką (a raczej tego co po niej po żniwach zostało) często widzieliśmy trzy jelenie, które się tam stołowały.
Stwierdzam, że moje psy nie mają fantastycznego zmysłu węchu, bo tylko ja zauważyłam wielkiego jelenia przeskakującego przez leśną dróżkę, w momencie kiedy był od nich 5 metrów, a ja byłam oddalona od niego z 8 metrów. Psiaki frapowały zapachy pozostawione przez inne psy wczasowiczów i te pozostawione przez dziką zwierzynę. A przegapiły (i dobrze) prawdziwego zwierza przemieszczającego się tuż obok nich. Mówię Wam, był piękny!
Z uroków jeziora korzystałam głównie ja, bo Freya lubiła wodę tylko w postaci deszczu (nawet ulewy). Natomiast jakiekolwiek zamoczenie łap nie wchodziło za bardzo w grę. Iggy wchodzi do zbiorników wodnych tylko po łokcie. Myślę, że ma podobny problem jak większość kobiet – zamoczenie brzucha to problem. ;P
Mimo, że sierpień był bardzo upalnym miesiącem, zdarzyło się, że temperatura trochę spadła w wyniku deszczów i burz. Myślę, że nikogo nie zdziwi, że złapał nas deszcz podczas jednego ze spacerów? I to w odległości kilku metrów od działki, gdy już zmęczeni szliśmy do domku.
Ale prawdziwa przygoda przytrafiła się nam podczas ostatniego wieczornego spaceru. Byliśmy oddaleni już jakieś 30 minut drogi od domku. Zdążyliśmy wyjść z pola po gryce i przejść na dróżkę pomiędzy dwoma polami, kiedy zauważyłam nad zagajnikiem za rozległym polem wielką chmurę. Za chwilę usłyszałam grzmoty i ścianę deszczu, która w błyskawicznym tempie się przemieszczała. Spojrzałam na psiaki – Iggy dalej obwąchiwał przydrożne krzaki, natomiast Freya nerwowo dreptała wokół mnie. Podjęłam błyskawiczną decyzję, że nie możemy zostać na tej dróżce, pomiędzy dwoma polami i słupami wysokiego napięcia. Zawołałam oba psiaki i szybko ruszyliśmy w stronę lasu – Iggy był przeszczęśliwy wspólnym bieganiem, a Freya pozwoliła swojemu pierwotnemu zachowaniu ratunkowemu (czyli ucieczce) na pełną swobodę. Zdążyliśmy przebiec może z 10-15 metrów kiedy pierwsze krople deszczu nas dorwały. Biegliśmy dalej. Za nami rozgrzmiały ciężkie grzmoty, a deszcz się nasilił. Dobiegaliśmy już do zadrzewień, zwolniliśmy kroku, zwinęłam obie linki psów, tak aby znajdowały się blisko mnie. Na dróżkę z lasu wyszły dwie osoby, które skierowały się na pobliską posesję. My nie mogliśmy schować się pod żadnym zadaszeniem, dlatego weszłam z psiakami w las. Jednak nie za głęboko, tylko tak, by mieć na oku ścieżkę, na której było dobrze widać intensywność deszczu i tak by się trochę schronić przed mokrym opadem, a w międzyczasie nad nami przewalała się nie mała burza. Jak już wiecie Freya bała się burzy, a Iggy nie. Mokra, przykucnęłam z psiakami przy drzewie trzymając Freyę jak najbliżej siebie, tak aby nie wyrwała się i nie uciekła. Iggy zniesmaczony całą tą sytuacją (głównie tym, że opadały na niego krople deszczu wielkości borówek) siedział obok, co jakiś czas zmieniając tylko miejsce i dając do zrozumienia, że bardzo mu się nie podoba sytuacja jaka nas zastała. Burza się nasilała, a Freya była baaardzo dzielna! Jedynie dwa razy próbowała się wyrwać i panikować, ale szybko udało mi się ją opanować tak, że do czasu przejścia burzy wtuliła się w moje nogi i tak trwała. Burza nad nami trwała z jakieś 30 minut podczas, których cała nasza trójka przemokła do suchej nitki, mój zegarek się zatrzymał i miałam tylko nadzieję, że telefon w żaden sposób nie ucierpiał. Koniec końców burza minęła, deszcz ustał a my mogliśmy ruszyć w dalszą drogę. Co prawda darowałam sobie powrót do domku, ponieważ akurat w tamtym kierunku przemieściła się burza. Poszliśmy ścieżką, którą przybiegliśmy i wróciliśmy bardzo okrężną drogą.
***
Przez naszą małą przygodę z burzą, nie dotarliśmy do jednego miejsca, które chciałam odwiedzić i przejść z psiakami. Ale liczę, że w przyszłym roku uda się nam tam pojechać na jakiś weekend i nadrobić zaległości. 🙂