Będąc ostatnio na wystawie psów rasowych, przypomniały mi się moje stare marzenia, z których z pełną świadomością zrezygnowałam. Będąc w gimnazjum, dzięki koleżankom zostałam zarażona jeżdżeniem na wystawy Warszawskie. Najpierw one były sekretarzami ringu, a ja siedziałam i się wszystkiemu przyglądałam. Oglądałam psy, które były przygotowywane do wystąpienia w ringu, wystawianie tychże psów na ringach, patrzyłam na pracę sędziego, dziwiłam się wielkim emocjom jakie towarzyszyły temu wszystkiemu i gdzieś w środku mnie, rosło ogromne przekonanie, że ja też chcę w tym wszystkim brać udział.
Oczywiście, o kupnie rasowego psa nie było mowy. W ogóle o żadnym psie w domu nie było wtedy mowy. Pozostało mi cieszenie się psami koleżanek, tymi zobaczonymi na spacerach, a już ogromną frajdę miałam gdy jechałam na wystawę, bo w jednym miejscu (wtedy jeszcze na Stadionie Gwardii) mogłam nacieszyć oczy setkami psów. Dałam się wciągnąć w bycie sekretarzem ringu. W Internecie (po długich perypetiach z jego dostępnością u nas) patrzyłam na hodowle i psy, które widziałam podczas wystawy oraz przypadkiem, zaczęłam pomagać w jednej hodowli. Moim drugim marzeniem, po kupnie rasowego psa oczywiście, było zostanie wystawcą i hodowcą. Z czasem do tego doszło bycie sędzią kynologicznym (tutaj już konkretnie grupy 1,2 i 4).
W tym momencie już konkretnie nie pamiętam kiedy zaczęłam chodzić na spotkania sekcji kynologicznej (koniec gimnazjum lub początek liceum). Takie spotkania odbywają się raz w tygodniu. W każdym dniu tygodnia przychodzą „przedstawiciele” konkretnej grupy, a interesanci mogą zadawać różne pytania, przedstawić swojego psa, zapytać jak go wystawiać, sprawdzić czy się nadaje do wystawiania i zdobywania ocen itd. Ja głównie chodziłam po to by zdobywać większą wiedzę „praktyczną”. Złożyłam podanie z prośbą o przyjęcie mnie do sekcji jamników (jamniki były moim marzeniem, a w tamtym czasie była już z nami Frida) i co środę przychodziłam na 17 do oddziału Warszawskiego ZKwP na ulicę Lubelską.
Od moich początków z wystawami do drugiej klasy liceum, wiedziałam już jakie muszę spełniać wymogi, aby zostać sędziom kynologicznym. Poza tym, aby mieć jakieś doświadczenie z wystawami czy hodowlami (a najlepiej mieć swoją) należało przystąpić do kursu na asystenta kynologicznego, zdobyć praktyki i pozdawać egzaminy. Niby nic trudnego, jednak taki kurs odbywał się co dwa lub cztery lata. Jednak rzeczą która wykluczała mnie definitywnie był brak rasowego psa i jego wystawianie, a już o hodowli nie wspominając. A że byłam młoda, jeszcze częściowo narwana i bardzo nie lubiłam na coś czekać (musicie wiedzieć, że pomimo tego, że ciągle na coś czekałam od drugiej połowy podstawówki, w liceum dalej nie nauczyłam się cierpliwie czekać, aż kiedyś przyjdzie moja kolej na coś, kupno czegoś, wyjazd gdzieś itp.)… Gdy przeliczyłam, że taki kurs zaczęłabym koło trzydziestki, włączył mi się wewnętrzny bunt (dla 17-latki, 30 to już starość nie? ;P).
W liceum jednak zaczęłam dostrzegać różne rzeczy. Czytając wzorce ras, miałam jako-taki pogląd na to, jak powinien wyglądać pies danej rasy pod względem psychiki i wyglądu (dużo dało mi czytanie i patrzenie na Fridę, dzięki czemu wiedziałam, że do hodowli by się nie nadawała :P). Pewnej środy na sekcję przyszła kobieta ze standardowym, krótkowłosym czarnym podpalanym jamnikiem. Może nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że pies był agresywny w stosunku do obcych ludzi. Pies dziabnął hodowczynie staffików i o mało co by nie ugryzł sędziny za to, że chciała go dotknąć. Nie wiem czy wiecie, ale pies na wystawie MUSI dać dotknąć się sędziemu podczas oceny. Gdy kłapie na niego zębami, schodzi z ringu z adnotacją w karcie „nie do oceny”. I w zależności od humoru sędziego może być dopisany powód usunięcia psa z ringu. Co daje taki wpis? Ano to, że pies nie zdobywa ocen potrzebnych do uzyskania tzw. hodowlanki i nie można psa rozmnażać pod szyldem ZKwP. A wracając do tego czarnego jamnika. Sędzina go obejrzała już z pewnej odległości od niego, stwierdziła, że eksterierowo jest całkiem dobry i powiedziała kobiecie, by zgłosiła się z nim na wystawę! Nie wierzyłam w to co usłyszałam. Serio? Dziabiącego na prawo i lewo psa, którego nie można dotknąć, sędzia kynologiczny poleca na wystawę? Jak dla mnie, coś było nie tak.
Innym przypadkiem, który również wbił mi się w pamięć była sytuacja z wystawy. Nie jedna ma się rozumieć, bo większość zdarzeń upewniających mnie, że bycie sędzią i przebywanie w tym światku za dobre nie jest, w dużej większości miała miejsce na wystawach. Akurat byłam sekretarzem na ringu, gdzie wystawiano yorki (moje małe fatum, głównie dostaje przydział na grupie 3, na rasach których nie lubię). Oprócz mnie i sędziego był gospodarz ringu i asystent sędziego. Każdy sędzia, jak każdy człowiek ma prawo aby podobały mu się pewne typy czy maści u psów. Jednak nie wydaje mi się aby to miało przesądzać o tym, który pies dostaje najwyższą lokatę. Bo otóż tegoż dnia wygrał pies, który owszem miał ładny kolor włosa (ale yorki są z wyprzedzeniem do wystaw odpowiednio pielęgnowane tak aby szata wyglądała zjawiskowo, więc dla mnie to jest zawsze lekko naciągane) i był nieźle przygotowany do wystawy. Jednak miał pewne ubytki w uzębieniu i na tle kilku innych prezentował się trochę gorzej. Po jakimś czasie, pocztą pantoflową dowiedziałam się, że to był jakiś tam znajomy sędziego. Przyznawanie lokat na podstawie znajomości uważam za nadużywanie swoich kompetencji. A to nie powinno mieć miejsca.
Tak samo jak nie lubię, gdy przychodzi taki wystawca i podczas oceny psa mówi do sędziego, że jego psu brakuje jednej oceny do uzyskania hodowlanki czy championatu. Jakby to była taka sugestia do sędziego, żeby się zlitował i dał „doskonałą”. Bo przecież jego pies jest taki cudowny i wpisany idealnie we wzorzec. Ale o wystawcach to ja jeszcze napiszę.
Wracając do zachowania sędziów. Na wystawę został zgłoszony jedyny pies w danej rasie. A ponieważ jest jedyny, bardzo często spotykam się z tym, że pomimo występowania rzeczy, które sędziemu ewidentnie się nie podobają (np. ubytki w uzębieniu lub wada zgryzu, miękki grzbiet lub źle osadzony i noszony ogon, głównie wady, które nie są mocno dyskwalifikacyjne, ale obniżające ocenę) otrzymuje on ocenę doskonałą, wniosek CWC i najlepszego dorosłego psa w rasie. Jeżeli suczka w tej rasie jest od niego gorsza lub jej nie ma, to również przyznawany jest tytuł BOB (Best of Breed) czyli zwycięzca rasy. Rozumiem, że psów danej rasy w Polsce może być mało, na wystawę został zgłoszony tylko jeden i nie ma z kim go porównać. Ale właśnie może przez to, że nie ma z kim go porównać to może nie przyznawać wniosków i tytułów? Skąd mamy pewność, że jest na tyle doskonały by mieć tytuł BOB?
Również pocztą pantoflową kiedyś dowiedziałam się, że jedna hodowczyni wstawiła swojemu psu implanty do worka mosznowego, bo jej pies był jednojajeczny. A jak jest wnętrem lub jednojajeczny to nie może być psem hodowlanym. Są pewne rasy psów, u których można uczesaniem i przygotowaniem do wystawy zakryć pewne wady wrodzone. I to jest okej, nikt się nie czepia. Jednak najczęściej nie mogę pojąć, jak sędziowie mogą dopuszczać do hodowli suki, które są bojaźliwe. Lękliwość jest bardzo dziedziczna, nadmierny stres może (nawet nie może, a to robi) uszkodzić płód! W płodzie zestresowanej suki-matki, dochodzi do mikro uszkodzeń mózgu. I już mamy kolejne pokolenie zestresowanych psów, które mogą mieć problemy behawioralne. Oczywiście nie wiemy, jak te psy zachowują się w domu. Jednak wydaje mi się, że skoro ktoś chce się bawić w hodowle, to powinien przyświecać mu cel ulepszania danej rasy. A to oznacza, że nie powinno się rozmnażać strachliwych zwierząt, bo takich będzie coraz więcej. Niestety często liczy się głównie wygląd, a zachowanie jest zrzucane na dalsze tory.
Po kilku takich i innych akcjach, mocno zaczęłam się zastanawiać czy ja chcę przez to wszystko przechodzić tylko po to by być tym wymarzonym sędzią? Albo doznawać zawodu, że mój pies nie wygrał (albo chociaż nie dostał dobrej oceny), bo moje nazwisko nie znajduje się na liście kontaktów sędziego?
Zmieniłam zdanie i marzenia, jednak nie zrezygnowałam z bycia sekretarzem ringu, bo mimo wszystko bardzo lubię tę robotę. Dzięki temu poznaję różnych ludzi, różne zdania, czasem mogę się dowiedzieć o czymś o czym nie miałam pojęcia, a moja wiedza na temat psów dalej się powiększa. Dzięki wystawom mogę w jednym miejscu obserwować zachowania, charakter, komunikację z psami i ludźmi, budowę, sposób poruszania się, ewentualne wady anatomiczne co najmniej 63 psów jednego dnia. To w cale nie tak mało!
A jakie były Wasze marzenia z których zrezygnowaliście? A może z niczego nie rezygnowaliście? Chcieliście być sędzią kynologicznym? A może wystawialiście kiedyś psa na wystawie? Piszcie. 🙂
Taka rezygnacja z marzeń jest czasami potrzebna, za młodu takie rzeczy wydają nam się drogą usłaną różami i wszystko jest czarno-białe. Przykro patrzy się na to, gdy nasze spełnione niemal marzenie nie jest tym, czego oczekiwaliśmy… 🙂 Ale nie ma tego złego!
Pewnie, że tak! 😀 Każda nowa sytuacja, zdarzenie, spotkanie człowieka jest po coś i w pewien sposób nas kształtuje. Czasem okazuje się, że to o czym marzyliśmy to nie jest to czego chcieliśmy tak na prawdę lub jest zupełnie inne od naszych wyobrażeń.
Oh ja to się napatrzyłam na wystawach 🙂 Wystawiałam mojego psa, a wystawiałam 😉 Najbardziej mi sie zawsze podobały kąśliwe uwagi sędziów. Ze albo za szybko biegniemy z psami, raz się trafił sędzia co powiedział kobiecie że nie odpowiednia sukienkę do pokazania psa założyła 🙂 Nooo było tego trochę 🙂
Ze strojem przy wystawianiu też trzeba uważać, bo jak masz białego psa i ubierzesz się na biało, to sędzia może podejrzewać, że chcesz ukryć jego wady w ten sposób. xD Ogólnie świat wystaw jest dość ciekawy, ale dla tych o stalowych nerwach. 😉
Parę lat temu wystawiałam pieska. Prosiła mnie o to hodowczyni. Pies był piękny (a właściwie suczka). Zdobyła tytuł Interchampiona. Zgadzam się z autorką, że nie zawsze ocena sędziego jest oceną obiektywną. Nawet zastanawiałam się czasam czy jest (chociaż) oceną subiektywną, czy jednak oceną „po znajomości”.
Hah, zabawnie. Ja też byłam w sekcji kynologicznej na studiach i po tym doświadczeniu świadomie kupiłam Doska z poza ZKwP. Na szczescie potem poznałam fajnych hodowców co przywrócił mi wiarę w hodowlę. Ale wystawiala psa chyba raczej już nigdy nie będę.
Wszystko zależy na jakich ludzi się trafi. Jak dla mnie wystawianie owczarków jest koszmarne i cieszę się, że nigdy nie musiałam siedzieć u nich na ringu. Wystarczy, że kilka razy widziałam co tam się dzieje.
No niestety… Ja się nasłuchałam niezbyt fajnych rzeczy i rad i o dziwo nie koniecznie o owczarkach, ale to wystarczyło by poddać pod wątpliwość porównanie hodowca=miłośnik. Na szczęście potem powróciła wiara w ludzi. :). Ale mimo wszystko nie chcę w tym uczestniczyć. 🙂
Hej, pies nie jest jednojajeczny! 🙂 To niezbyt fachowa terminologia.
Zgadza się, to nie jest fachowa terminologia. 😀 Ale wpis miał być luźny, z moimi przemyśleniami, dlatego pozwoliłam sobie na nieoficjalny język. 😉
I jeszcze krótki komentarz do zdania, że liczy się wygląd. Fakt, eksterier to ważna rzecz, ale należy zgodzić się z Autorką bloga, że nie najważniejsza. Niestety jako zwykły „oglądacz” psów mam wrażenie, że ich hodowlą nie zawsze zajmują się osoby odpowiedzialne, znające jakieś choćby podstawy hodowli zwierząt.
Na temat wystawców i hodowców, jakich spotykałam na wystawach mogłabym drugi taki wpis napisać. Ale to w większości byłby bardzo nieprzychylny wpis.
Ja uważam, że nie warto rezygnować z marzeń. Niedoskonałości jakie się dostrzega mogą być jednocześnie motywacją, żeby właśnie iść tą ścieżką i potem stosować swoje słuszne zasady. Tak było w moim przypadku, kiedy na jednym z konkursów mój pies został słabo oceniony w konkurencji, do której nie był przygotowany na nowych warunkach, ponieważ sędzia nie zastosowała się do regulaminu imprezy. Mowa tu o konkursach psów myśliwskich. Dziś jestem sędzią, choć inna sprawa, że zanim zdobędzie się uprawnienia sędziego to trzeba wiele lat na to poświęcić. Asystentury, egzaminy i staże ….
Od 6 lat jeżdżę po wystawach. Mam obecnie 4 psiaki i posiadam hodowlę . To co tam się dzieje przechodzi ludzkie pojęcie. Wygrywają wciąż te same osoby na ringu i na finałach. Układy i układziki. Jadąc kiedyś na wystawę do NDM usłyszałam słowa ( ledwo weszłam na halę) i tak dzisiaj nie wygrasz ….a po co niby miałam wygrać jak wystawca przyleciał z drugiego końca Europy . Dziś zastanawiam się czy wogóle jest sens jeździć na wystawy , tracić czas, pieniądze, robić innym wystawcom za tło na ringu jak liczy się tylko drugi koniec smyczy….
Tak czytam i tak sobie myślę, że jeśli ludzie będą rezygnować z bycia sędziami dlatego że nie podoba im się, że obecni sędziowie nie są sprawiedliwi, to skąd mają się brać sprawiedliwi sędziowie?